Słuchając dzisiejszych nastolatków czy też młodych pracowników korporacji niejednokrotnie możemy zacząć zastanawiać się, czy osoby te mówią jeszcze po polsku. Setki słów znanych z języka angielskiego przeniknęło do mowy potocznej. Z tego powodu wiele osób, zwłaszcza starszych zaczyna obawiać się o los naszego języka. Czy jednak naprawdę język angielski może zaszkodzić polszczyźnie? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie.
ASAP, deadline, smartfon i lol – czyli jakich angielskich słów używamy?
Słów pochodzących z języka angielskiego jest naprawdę sporo. Część z nich została już dawno spolszczona i nikt nie oburza się na ich używanie. Przykładem może być lubiany przez nas wszystkich keczup. Ostatnimi czasy pojawiło się jednak znacznie więcej słów, które w wielu z nas budzą niepokój. Młodzi ludzie nie lubią, tylko lajkują. Studenci nie mają obecnie ostatecznego terminu oddania pracy a mówią o deadline. Obowiązki w pracy wykonujemy nie najszybciej jak to możliwe tylko “na ASAP”. Co oznaczają te słowa i skróty? Czy ich używanie jest niezbędne?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta – nie są niezbędne, ale niejednokrotnie ich używanie jest dla nas prostsze, oszczędza czas i pozwala precyzyjnie określić o co nam chodzi.
Języki przenikają się od zawsze
Rosnąca liczba anglicyzmów niepokoi głównie osoby, które na co dzień nie zajmują się językoznawstwem, na przykład tutaj: https://eskk.pl/blog/wplyw-jezyka-angielskiego-na-jezyk-polski. Tymczasem to zagadnienie jest poruszane na wielu blogach językowych. Specjaliści, zgodnie twierdzą, że nie a się czego obawiać. Zjawisko przejmowania słów z innych języków jest bowiem czymś normalnym. W naszym języku znajdziemy wiele słów, które pochodzą z języka niemieckiego, francuskiego, rosyjskiego… Obecnie nowych słów jest więcej, ponieważ chętniej i częściej podróżujemy. Wpływ na to zjawisko ma także globalizacja oraz powszechny dostęp do internetu. Jest to więc całkowicie normalne zjawisko, które przez specyfikę obecnych czasów uległo nasileniu.
Spokojnie, polski ma się dobrze, ale…
Jak więc widać, przenikanie się języków jest zjawiskiem całkowicie normalnym i nie ma negatywnego wpływu na polszczyznę. Jeśli jednak obawiamy się utracić naszą tożsamość pamiętajmy, że do zrobienia jest naprawdę sporo. Realnym problemem, z którym musimy się zmierzyć jest bowiem zanikanie regionalnych gwar. Coraz mniej młodych osób uczy się gwary śląskiej, kaszubskiej, góralskiej czy kociewskiej. Młodzi uznają, że mówienie gwarą to “obciach” i niechętnie kultywują tradycję. Tymczasem osoby, dla których mówienie gwarą było codziennością stają się coraz starsze. Ochrona cennego, kulturowego dziedzictwa jakim są regionalizmy powinna być więc naszym priorytetem.
Podsumowując, zjawisko przenikania się języków, przyjmowania do mowy potocznej słów z innych języków a nawet ich przenikanie do literackiej polszczyzny to zjawisko całkowicie normalne, nie musimy więc się go obawiać. Warto również pamiętać, że przyswajanie nowych słów a zwłaszcza ich spolszczanie sprawia, że język polski jest żywy i się rozwija.
Jeden komentarz do „Czy język angielski to zagrożenie dla polszczyzny? O przenikaniu się języków”
Tak się składa, że ja również należę do tych, którzy zauważają „anglicyzowanie” wszystkiego niemal… Wczoraj akurat też tekst nt. temat wymodziłam i z ciekawością tu zajrzałam. Moim zdaniem szeroki front angielszczyzny, to emanacja globalizacji, która właśnie jest problemem tożsamościowym, coraz bardziej. Germanizacja i rusyfikacja były mniej niebezpieczne dla polskiej kultury i języka, bo były to procesy uznawane za obce i niebezpieczne, dzięki temu odrzucane przez wielu Polaków. Dziś ta „unifikacja” podawana jest w „sosie” ogólnie smacznym, choć zbyt prostym w konsumpcji 😉 A menu, niestety, niespecjalnie się rozwija… wręcz przeciwnie – redukuje. Widać to szczególnie w Warszawie i to dosłownie również 😉 – w nazewnictwie lokali albo pozycji w menu (można np. znaleźć bowl z czymś tam…. jakby nie było już słowa miska). Ta przesada odrzuca. Trochę to już niestrawne i żałosne. Oczywiście, wiemy, że języki żywe, m.in. polski, zawsze sięgały do różnych źródeł… ale dziś to nie jest źródło, ale tsunami angielskiego ;-)… Zupełnie inna jakość. Eksperci – ekspertami. Mamy dziś inflację ekspertów i ekspertyz, przez co trochę tracą na znaczeniu (był np. pewien ekspert od bankowości, który później bawił się w polityka haha), ale intuicja też jest istotna, a ta podpowiada, że polszczyzna traci zbyt wiele… ze swojego uroku osobistego… w kontakcie ze zbyt wszystko upraszczającym angielskim. Trochę szkoda i trochę smutno…